Romie Brzezińskiej-Lajborek – Epitafium

 

Romę poznałem w zakrystii naszego dominikańskiego kościoła w Poznaniu, kiedy jako nowo poślubiona małżonka aktora Andrzeja Lajborka towarzyszyła mu w jakimś wydarzeniu artystycznym.

Polubiliśmy się szybko. Andrzej Lajborek i Wiesiek Komasa tworzyli  zespół przyjaciół jeszcze z Krakowa, bardzo szybko zaadoptowali Romę, która była poważniejsza od nich obu i jakby stała nieco z boku  z uśmiechem przypatrując się ich bardziej czy mniej artystycznym wygłupom. Towarzyszyła tym dwóm artystom, sama będąc krytyczna dziennikarką pracowała w ówczesnym Słowie Powszechnym. Miała szerokie kontakty. Zajmowała się życiem Kościoła.

Była człowiekiem niezwykle autentycznym. Miała swoje zdanie i potrafiła go bronić. Swoim uśmiechem dystansowała w milczeniu wszystko i nie dawała się sprowokować.

Przyjaźniła się z Romanem Brandstaetterem i wydobyła od niego i utrwaliła szereg wiadomości o życiu i nawróceniu pisarza. Brandstaetter jej ufał. Zwierzał się, pozwolił nagrywać.

Najbardziej wzruszającym naszym spotkaniem z Romą była nieśmiała prośba, czy bym nie przyszedł do niej z Najświętszym Sakramentem. Nie wiem jak dostałem się na te Rataje, Lajborkowie mieszkali wtedy na Ratajach w Poznaniu. Najprawdopodobniej przywiózł mnie Andrzej swoim maluchem. Roma była na ostatnich nogach tuż przed urodzeniem Kasi. Nad postacią w piżamie zwiniętą na materacu dominował brzuch Romy, a nad tym wszystkim Pan Jezus w opłatku. Byłem zafascynowany i onieśmielony. Pamiętam, jak podałem jej wtedy Jezusa i uczyniłem krzyżyk na brzuchu.

To wydarzenie zaznaczyło się na zawsze na naszej przyjaźni. Pozostało punktem odniesienia. Byliśmy wobec siebie śmielsi. Potem spotykaliśmy się okazjonalnie, bo wydawało się, że jeszcze będzie sporo czasu na poważne rozmowy.

Roma z chorobą się nie obnosiła. Poważnie już chora, ale na tyle podleczona, że pracowała w redakcji Gazety Poznańskiej zawezwała mnie, aby przeprowadzić ze mną wywiad, a raczej wyznanie wiary.

Ale dlaczego ja, Jan Wojciech Góra OP wspominam Romę. Po prostu zawdzięczam jej wrażliwość i zdolność do uczestnictwa w powstawaniu Lednicy. Potrafiła być dziennikarzem uczestniczącym. Jeździliśmy razem z Roma i młodzieżą na Jamną, gdzie opisywała tę wieś umierająca, a później dźwigająca się do życia. Jeszcze jako korespondentka Słowa Powszechnego, czy później jako dziennikarka Gazety Poznańskiej ze zrozumieniem i zaangażowaniem budowała razem ze mną wizję Jamnej i Lednicy.

Pewnego razu przyszła, aby napisać coś o lednickim nabożeństwie Spożywania Słowa Bożego. Naiwna przeciecz nie była, ale pozwoliła sobie powiedzieć, że  nabożeństwo będzie polegało na zjadaniu kawałeczków zadrukowanego papieru, i ze pallotyni z Poznania wyrazili już zgodę i przekażą część nakładu Biblii Tysiąclecia, aby pociąć na paski i zjadać. Romę natomiast prosiłem, aby zwróciła się w moim imieniu do mleczarni z prośba produkty mleczne umożliwiające przełkniecie tych zwitków papieru.

Roma poważnie wysłuchała i napisała jak jej to przedstawiłem. Potem oczywiście było sprostowanie. Ale sprawa utrwaliła się w pamięci zainteresowanych. A ja zaprzyjaźniłem się z kilkoma mleczarniami.

Ostatni wywiad z Romą był na całą stronę w Gazecie Poznańskiej. Dojrzała Roma pozwalała sobie na zadawanie pytań odważnych. Wydobywała ze mnie wyznanie wiary, które mogę dziś powtórzyć.